Znalazłem się jakby w czasach szkolnych, chodziło o matematykę - jakiś rachunek płaszczyznowy. Miałem jakieś niejasności więc zapytałem kolegę (z którym w podstawówce byłem w kółku matematycznym) czy ten rachunek należy traktować jako wektorowy bo na to wygląda, czy też ze względu na to, że mamy tu do czynienia jednak z wielkościami skalarnymi nie jest to aby błąd. Kolega odpowiedział, że niby mam rację, ale to nie jest takie proste i na tym etapie trudno to zilustrować ponieważ tu są to pojęcia pierwotne w zasadzie aksjomaty dopiero przy wykorzystaniu tego rachunku na dalszych etapach można zilustrować to przykładami i wtedy przekonam się, że mimo wszystko użyteczny jest tylko rachunek wektorowy. Pomyślałem, że skoro tak to nie ma problemu, kiedy przejdziemy do dalszych etapów wtedy wszystko sobie powtórzę i będzie to dla mnie jasne. Rozejrzałem się po okolicy - znajdowaliśmy się w okolicach z mojego dzieciństwa. Siedzieliśmy na skarpie w dole był staw z mulistą wodą. Powiedziałem koledze, że fajne ma to miejsce, gdyby woda w stawie była głębsza, mógłby do niego wskakiwać i kąpać się. Wówczas kolega wskoczył do stawu i okazało się, że woda nie jest ani tak płytka ani mętna jak wyglądało to na pierwszy rzut oka. Przyjrzałem się jeszcze raz stawowi, okazało się, że jest on znacznie większy i obszerniejszy niż pamiętałem go z dzieciństwa - pomyślałem a ciekawe jak zmienił się drugi staw.
Zauważyłem, że ktoś obok siedzi i łowi ryby na wędkę wyciągając je raz po raz - były to małe rybki. Popatrzyłem na staw i zobaczyłem kilka dużych ryb, zapytałem więc wędkarza dlaczego łapie takie małe skoro są tam duże. On odpowiedział mi, że ryby które łowi są duże, takie jak ta, która pokazuję mu. Powiedziałem mu, że nie ma racji owszem kiedy trzyma złowiona rybkę w ręce i porównuje ją z tą którą widzi w stawie z racji perspektywy wydają się one takie same, ale w rzeczywistości ryba w stawie jest o wiele większa, niech porówna ja do wielkości głazu przy którym pływa. Przyjrzałem się wędkarzowi i wydał mi się znajomy, nie tyle jego twarz ile charakterystyczna gestykulacja - pomyślałem, że twarze się zmieniają lecz gestykulacja i sposób wyrażania się są podpisem. Zajrzałem do wanny w której wędkarz trzymał złowione przez siebie ryby - wśród nich znajdowała się jedna całkiem spora o trzech oczach i dziwnym wyglądzie. Wędka ostrzegł mnie abym jej nie drażnił bo wtedy może być niebezpieczna. Zapytałem czy to okoń - odrzekł, że nie ale coś w tym rodzaju. Zaproponowałem by zarybić staw także okoniami, sumami i innymi gatunkami aby zapewnić różnorodność i równowagę. Wędkarz powiedział, że całkiem niegłupi pomysł.
Obserwując jego gestykulację nie mogłem przypomnieć sobie jego nazwiska, a pomyślałem, że zaskoczę go tym jeśli sobie przypomnę. W końcu przypomniałem sobie imię i zwróciłem się do niego tym imieniem, próbowałem przypomnieć nam skąd się znamy w końcu poprosiłem go o nazwisko, którego nie mogłem sobie przypomnieć. Wędkarz podał mi jakieś nazwisko ale dalej nie miałem pewności więc odpuściłem to sobie. Tak rozmawiając znaleźliśmy się w domu wędkarza, domu który pamiętałem z dzieciństwa i wiedziałem kto w nim mieszkał, ale znowu nie mogłem sobie przypomnieć nazwiska właścicieli. Wędkarz tez tego nie wiedział i tak nie mogliśmy się dogadać. W końcu wędkarz znaczą gdzieś iść, ruszyłem za nim. Powiedziałem, że musze odszukać przyjaciół z dzieciństwa ponieważ to odległe czasy więc może powie mi jak teraz sprawy stoją. Zapytałem czy moja przyjaciółka mieszka tam gdzie dawniej. Wędkarz znaczą coś mętnie tłumaczyć, ale przypomniałem sobie, że teraz mieszka ona w swoim nowym domu więc zapytałem o kolejną osobę i znów mętne tłumaczenie. Ty tu chyba jesteś napływowy i nie za bardzo orientujesz się w czymkolwiek. Rozstaliśmy się i pomyślałem, że mógłbym odwiedzić przyjaciela ze szkolnej ławy - o ile oczywiście wrócił z Kanady.
Dzisiaj w nocy po raz drugi udało mi się przekroczyć "geograficzną" granicę moich snów tym razem na pn-zach a było to tak:
Kręciłem się obok granicy znanej mi z wcześniejszych snów, tym razem kiedy znalazłem się na tych terenach postanowiłem zbadać co jest dalej. Kilkakrotnie wędrowałem przez bezkresne łąki granicy aż w końcu odkryłem jakąś miejscowość po drugiej stronie łąk. Pierwszym razem byłem w niej krótko, tylko tyle aby się rozejrzeć i zorientować w terenie. Za trzecim razem postanowiłem poznać dokładnie tą miejscowość.
Na skraju stał dziwny intrygujący dom, był drewniany bielony i sprawiał wrażenie bardzo starego, był też nadzwyczaj duży i było w nim cos intrygującego. Początkowo pomyślałem, ze jest opuszczony i dobrze było by go kupić, kiedy jednak zacząłem go obchodzić przekonałem się, że ten budynek ma jakiś sakralny charakter. Z tył budynek łączył się z czymś co wyglądało mi na świątynię. Nie znając miejscowych obyczajów wolałem na razie za bardzo nie zbliżać się do tej budowli. Poszedłem na przystanek aby określić skąd i jak często przyjeżdżają tu autobusy. W pierwszej chwili dostrzegłem na rozkładzie tylko jeden autobus o północy - wydało mi się to podejrzane. Kiedy jednak przyjrzałem się uważnie zobaczyłem, że jest jeszcze kilka innych.
Kiedy wracałem idąc o kulach pod górę na mojej drodze staną, krepy bardzo szeroki w barach osiłek o wyglądzie wiejskiego wirachy - pomyślałem, że mogę mieć kłopot. Nie czekając aż zbierze się ich więcej śmiało szedłem dalej z nadzieją, że może odpuści kalece (tak naprawdę to bardziej udawałem chorego w rzeczywistości nic mi specjalnie nie było). Niestety gość mnie zaczepił, powiedziałem aby poszedł ze mną na łąkę jeśli starczy mu odwagi (echa Lancelota) a tam przekonamy się kto ile wart.
Wyczułem, że nie jest on taki zły i jeśli będziemy z dala od innych jest szansa się dogadać, podczas gdyby pojawili się pozostali mogło by być niewesoło zwłaszcza, że gość nie wyglądał na mięczaka.
Poszliśmy i znaleźliśmy się w drewnianym domu na skraju wsi. Były tam dwie kobiety jedna stara, druga młoda, obydwie miały dużą charyzmę i wszyscy odnosili się do nich z uniżonym szacunkiem. Wyczułem ich mądrość i moc więc odniosłem się do nich z dużym szacunkiem, starsza początkowo popatrzyła na mnie z powątpiewaniem, młodsza była bardziej życzliwa. W końcu i starsza uśmiechnęła się zaakceptowawszy mnie i rozpoczął się jakiś rytuał - być może wróżba, albo jakieś czary lub rytuał ochrony albo jakaś inicjacja.
Wiązało się to z umieszczaniem wokół różnych kryształów, narastaniem ciepłych pozytywnych uczuć, oprócz kobiet i osiłka był tam jeszcze ktoś jakiś inny gość. Kobieta obejrzała moje biodro i powiedziała, że to tylko skurcz. Przyznałem się, że trochę symulowałem zademonstrowałem serię uderzeń, miałem tez pokazać kopnięcia, ale pomyślałem, że to już było by zarozumialstwo.
Kiedy ceremonia dobiegła końca podziękowałem im, zebrałem moje kryształy i zrozumiałem, że powinienem wracać. Poszliśmy z osiłkiem w stronę granicy do miejsca przypominającego stary amatorski klub sportowy gdzie zwykli zbierać się miejscowi młodzi rozrabiacy by wykazać się swoją siła i odwagą.
Kiedy już tam byliśmy niespodziewanie pojawili się miejscowi rozrabiacy, mój nowy przyjaciel pomógł nam się ukryć aby nie doszło do problemów po czym postanowiliśmy się przedrzeć przez granicę. Dołączył tez do nas dumny azjatycki wojownik, który miał coś z Sammo Hunga dzięki jego niezwykłej sprawności w miarę gładko udało nam się przekroczyć granicę - która przebiegała przez coś w rodzaju magazynu.
Sammo wskoczył na podest prowadzący do wyjścia zanim strażnicy (potężne byki w dziwnych kombinezonach sprawiający wrażenie azjatyckich zbirów) zdążyli zareagować. Później nas wciągną i niegroźnie obił czymś w rodzaju linijki jednego z nich bacząc by nie zrobić mu krzywdy.
Załatwiliśmy nasze sprawy i pozostało nam tylko znaleźć przejście przez granicę. Na początek spróbowaliśmy zwyczajnie autobusem aby rozpoznać teren. Kiedy dojechaliśmy do granicy odkryłem, że ochrona została wzmocniona do pilnujących granicę dołączył olbrzymi złoty metalowy paw.
Dziewczyna, która z nami jechała wysunęła rękę przez okno aby zbadać jego zachowanie paw uderzył ją łamiąc jej rękę. Zrozumiałem, że tedy nie przejdziemy gdyż jest to zbyt niebezpieczne. Kiedy autobus się wycofał wysiedliśmy z Sammo i moim przyjacielem z tamtej strony po czym podjęliśmy próbę obejścia granicy z lewej strony. Kiedy jednak weszliśmy na wzgórze przedzierając się przez zarośla okazało się, że rozciąga się tu duża, zamaskowana od naszej strony osada kontrolowana przez mafię. Postanowiliśmy spróbować z drugiej strony poprzez wzgórze porośnięte lasem.
Kiedy doszedłem do leśnej ścieżki byłem sam i byłem Sammo, gdy zacząłem się wspinać zobaczyłem na wzgórz budynek przypominający pagodę. Kiedy do niego zbliżyłem się zaatakowały mnie dwie wojowniczki mówiąc, ze nikt tędy nie przejdzie jeśli ich nie pokona. Jako Sammo stoczyłem z nimi piękną i wesołą walkę Kung Fu dowodząc swego mistrzostwa. Wojowniczki pogratulowały mi kunsztu i zapewniły, że teraz leśne przejście przez granicę jest już otwarte i całkowicie bezpieczne. Wówczas pojawił się mój towarzysz mówiąc, że chciałby znaleźć mistrza Kung Fu, który by go uczył wszyscy roześmialiśmy się ja wskazując na wojowniczki a one na mnie. Obudziłem się w doskonałym nastroju.