Większość snu toczyła się w domu mojej babci. Było tam wielu ludzi; moje rodzeństwo, jakaś babka z ubezpieczeń przypominająca moją ciotkę z ameryki i parę innych osób. Babka z ubezpieczeń była typowym sępem cały czas węszyła podejrzewając, że kredyt na łazienkę nie został właściwie wykorzystany w związku z istnieniem odpływu przy tym nachalnie próbując sprzedać jakieś ubezpieczenie. Brat jak zwykle był bardzo apodyktyczny. Ojciec coś kombinował aż w końcu dzięki pokrętnym tłumaczeniom wcisną siostrzeńcowi jakieś deski, których praktycznie nie był właścicielem i przyczynił się do odkrycia przez babkę z ubezpieczeń odpływu przez co pojawił się problem z kredytem. Ja gdzieś kręciłem się po okolicy aż doszedłem do gospody sąsiada. Wróciwszy lałem wszystkich wodą i przeglądałem zdjęcia z olimpiady nie mogąc sobie dokładnie przypomnieć w jakiej konkurencji startowałem i tak leciał czas w pełnym zamieszaniu. W pewnym momencie zaczęły się pojawiać jakieś przebitki – widziałem grupę ludzi identyfikujących się kodem cyfrowym. Wiedziałem, że dzieje się to w Rosji i jest związane z jakimś tajnym projektem wojskowym jeszcze z czasów ZSSR. Po kolejnej przebitce zrozumiałem, że komputer identyfikuje ich głos i sprawdza kod. Kiedy wszyscy się zidentyfikują komputer da im dostęp do jakiejś tajnej technologii z okresu zimnej wojny. Co prawda ZSSR już nie istnieje, ale ludzie związani z KGB nie pozwolili wyrwać sobie tej technologii, założyli tajne stowarzyszenie i teraz postanowili z tego skorzystać. W międzyczasie moja siostra robiła zakupy w sklepie wykorzystując przyjaźń ze sprzedawczynią, która dawała jej za darmo papierosy i piwo. Chciałem aby i mi coś kupiła, ale ona już poszła do koleżanki która mieszkała w tajemniczym starym domu. W kolejnej przebitce dowiedziałem się, że byli agenci zamierzają użyć swej tajnej broni psychotronicznej do zniszczenia Empair state bulding więc przestałem się tym interesować. W jakiś czas później wróciła moja siostra i zaczęła coś mówić o jakiejś teorii, kiedy powiedziałem jej, że nie kojarzę tej teorii ona zniecierpliwiła się i powiedziała, że najlepiej wyjaśni mi jej twórca. Otworzyła dużą butlę z wodą wylała trochę z niej na podłogę i pojawił się mały zielony dinozaur z którym od razu zaprzyjaźniliśmy się. Siostra powiedziała, że to zwiastun nadejścia twórcy teorii o której mi mówiła (nie pamiętam jego imienia Randor, Nardor, czy jakoś tak). Po jakimś czasie zjawił się ów Randor i zaczął omawiać swoją teorię dotyczącą zderzeń ciał kosmicznych ilustrując je jabłkami w końcu powiedział, że grozi nam teraz taka kosmiczna katastrofa i w związku z tym musi znaleźć odwiecznego mędrca, który anonimowo od setek tysięcy lat wędruje po ziemi. Sam Nardor też był stara istotą chyba z Atlantydy. Pytam dlaczego mi o tym opowiada. Nardor stwierdza, że przez wieki szukając odwiecznego mędrca zbierał poszlaki, które doprowadziły go do mnie. Odpowiedziałem, że nawet gdybym był odwiecznym mędrcem to nie potrafił by mnie rozpoznać i nigdy nie miałby pewności czy w istocie nim jestem nawet gdybym nim był. Dostrzegam wzrok siostry utkwiony we mnie przypomina sobie różne wydarzenia w jakich braliśmy udział w szczególności zdarzenie na pustyni, które teraz jawi jej się w innym świetle jest przekonana, że użyłem tam mocy mimo iż nie było tam źródła i też zaczyna podejrzewać, że to ja jestem poszukiwanym odwiecznym mędrcem mogącym uratować świat. Czuję się znużony nawet jeśli jestem odwiecznym mędrcem dlaczego miałbym ratować ich świat, dlaczego sami tego nie zrobią zamiast żyć w błogim samozadowoleniu. Niech mędrzec uratuje ich świat a oni nadal będą żyć najmniejszym kosztem nie starając się rozwijać.
Siedzę z siostrą na dachu kościoła i patrzę w dół, jest bardzo wysoko. Jedyna możliwość zejścia to skok. Wiem, że to sen a jednak ilekroć spojrzę w dół nachodzę mnie wątpliwości. Mówię do siostry: to jest sen więc jak skoczę nic mi się nie stanie. Siostra odpowiada: oczywiście, że to sen. Patrzę w dół i myślę: no oczywiście, że to sen – jednak nadal nie mogę zdecydować się na skok. W końcu decyduję się na skok, skaczę robiąc śrubę i tracę świadomość. Na dole spotykam jakąś dziewczynę. Stojąc przed wejściem rozmawiamy. Dziewczyna mówi, że jest ochroniarzem po szkole policyjnej i chciałaby tu dostać pracę, jednak nikt nie docenia jej kwalifikacji.
Jestem w Indiach. Stoję przed jakimś sklepikiem i rozmawiam ze sprzedawczynią. Gdzieś chodzę po mieście i widzę ambasadę Nepalu, zastanawiam się przez chwilę, przypominam sobie mapę i dochodzę do wniosku, że to co widzę to tylko dekoracja przy ambasadzie ponieważ Nepal jest daleko na północy. Zastanawiam się czy nie dało by się załatwić z linią lotniczą aby wracać z Nepalu, dochodzę do wniosku, że nawet jak by się nie dało to stać mnie aby kupić sobie bilet na przelot Delhi – Katmandu. Znowu jestem przy tym sklepiku co na początku. Rozmawiam ze sprzedawczynią w sąsiednim sklepiku i kupuję lody za 20 rupi. Ktoś przygląda się moim pieniądzom i różnym papierom, które trzymam w ręce.
Siedzę na drzewie w zaroślach nieopodal jakiejś tajemniczej budowli, huśtam się na gałęziach przeskakując z jednego drzewa na drugie to bardzo ekscytujące, udaję że kogoś tropię.
Jestem u sąsiada – rozmawiam z jego ojcem – rozmawiamy o pieniądzach, które jest mi winien i o roślinach ogrodowych. Sąsiad mówi, że zdał egzamin więc składam mu gratulacje. Jedziemy białym maluchem do jego szwagra. Wpadamy w poślizg i pędzimy z góry trafiamy w drzwi i wjeżdżamy do przedpokoju. Sąsiad udaje, że wszystko w porządku i tak miało być. Rozmawiamy, ze szwagrem sąsiada wszyscy są dumni, że dostał scyzoryk. Sąsiad prosi aby pokazał ten scyzoryk. Oglądamy ten scyzoryk. Scyzoryk jak scyzoryk tylko, że tandetny i nie wiem co on oznacza.