• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

darmowa telekomunikacja

darmowa telekomunikacja

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
30 31 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna

Archiwum

  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006

Archiwum luty 2006


armagedon

I oto przyszedł historyczny moment, kiedy dopadł mnie wreszcie (ponownie)
świadomy sen, zwany snem jasnym (bardzo adekwatnie zresztą), lub lucid
dream - znaczący mniej więcej to samo tylko że z angielska.

Z tego co się dowiedziałem później był spowodowany jednym z kategorii
zdarzeń - SILD - Sex Induced Lucid Dreaming (i tutaj powinienem się troszkę
zarumienić pewnie :) ). Był wynikiem abstynencji seksualnej i stanu
pobudzenia z jakim kładłem się spać, przyczyną pośrednią jednak może być
tutaj także WILD - Wake Induced Lucid Dreaming, a to z tego powodu, że przed
jego pojawieniem się podczas zwykłego (?) cyklu sennego byłem zmuszony wstać
i wypuścić mojego psa na dwór a następnie po krótkiej przerwie wstać
ponownie i go wpuścić do domu. W międzyczasie jeszcze opuściłem rolety by
nie przeszkadzało mi światło dzienne (godzina 7 rano czasu zimowego). Być
może kluczem do udanej indukcji snu było tutaj połączenie tych obu
elementów, być może niebagatelne znaczenie miał także fakt mojego podwójnego
wstawania z łóżka i umiejscowiony pomiędzy tymi dwoma akcjami stan uważnego
śnienia - to znaczy nie pozwolenia sobie na całkowite zapadnięcie w sen -
musiałem po prostu odczekać na moment kiedy będę musiał wstać i wpuścić
mojego psa spowrotem do domu.

Sam stan świadomego śnienia uaktywnił się w momencie oglądania przeze mnie
na ekranie monitora filmu.. hmmm xxx. Pamiętam moment ogromnego podniecenia,
w którym wszystko nagle stało się niesamowicie wyraźne. Film, który
oglądałem na ekranie monitora wyrazistością szczegółów i perspektywiczną
głębią prześcigał każdy film xxx jaki zdarzyło mi się oglądać :)). I to
chyba zwróciło moją baczniejszą uwagę na to co się ze mną dzieje jak również
tkwiąca jak drzazga w mojej podświadomości radosna paplanina na jednym z
internetowych forów o wszechznakomitości seksu podczas śnienia LD. Ponieważ
interesowałem się już od dłuższego czasu a ostatnio nieco bardziej
intensywnie LD, pełne zrozumienie mojego stanu nie zajeło mi dużo czasu ani
żadnych trudności, dodatkowym ułatwieniem był fakt, że LD zdarzył mi się już
kiedyś i to niemalże całkiem spontanicznie w wyniku przeczytania krótkiego
info na ten temat - wygląda na to, że istnieje dość jednoznaczne powiązanie
tego co nosimy w podświadomości z faktem zaistnienia w naszej świadomości
czegoś co określamy później jako "spontaniczne". Chodzi mi o to, że tak
naprawdę to nic co się dzieje w głowie nie pozostaje bez związku i jest w
relacji z tym co przedtem przeżyliśmy czy pomyśleliśmy (to co pomyśleliśmy
też pozostaje w związku z tym co było przedtem i tak dalej w nieskończoność
;P - chciałbym zauważyć, że jest to tylko całkiem rzekomo determinizm - bo
nigdy nie można odgadnąć co w związku z czymś się wydarzy hehe).

Żeby było weselej akcja tego snu działa się między innymi w "bliskiej"
obecności mojego uśpionego ciała, znaczy się w tym samym pokoju w którym
spałem. Na palcach jednej ręki mógłbym wyliczyć różnice pomiędzy obrazem
niesennie rzeczywistym a tym sennie rzeczywistym - podstawową było zapalone
jasnożółte światło (lucid :] hie hie), zgadzały się nawet wprowadzone
całkiem niedawno w moim pokoju innowacje takie jak rołożony dywan czy
opuszczone rolety (!). Kolejne niezgodności ze światem "zewnętrznym"
pojawiały się w miarę eksploracji - ponieważ pozwoliłem sobie na moment
odpuścić kwestie seksualne (pomimo dręczącego mnie w tamtej chwili wyjątkowo
silnie hmm.. pociągu). Jak na prawdziwego badacza przystało postanowiłem
zacząć od rzeczy najłatwiejszych i najbardziej, zda się, oczywistych. Hehe.
Chwyciłem więc za skarpetki leżące pod moim łóżkiem i zacząłem je rozrywać
:PP. Stała się rzecz tak bardzo nieoczekiwana, że na myśl o niej serce bije
mi szybciej jak w radosnym podnieceniu z powodu jakiejś rewelacji (chciałbym
podkreślić ponownie, że stan ten nie różnił się praktycznie niczym od
zwyczajnej rzeczywistości więc byłem w ciężkim szoku gdy to co się działo
ukazywało mi, że jestem jednak "gdzieś indziej" pomimo tego, że nie mialem
już co do tego wątpliwości).Skarpetka poddała się rozciąganiu jak
superelastyczna guma - prawie zupełnie bez oporu a w pewnym momencie pękła i
rozdwoiła się na dwie skarpetki ale różnego koloru (!). Jedna była ciemna a
druga jasnozielona. Powtarzałem tą akcję wielokrotnie a kolor uzyskiwanych
tak skarpetek nieustannie się zmieniał (z wyjątkiem tej, którą trzymałem w
lewej ręce pozostała ona tą samą skarpetką, którą podniosłem na początku).
Działo się to bez strat dla masy pierwotnej - cudowne rozmnożenie ma się
rozumieć - pamiętam że śmiałem się przy tym jak dzieciak zupełnie. hihi.
Potem zacząłem metamorfozę skarpetek w .... mniejsza z tym w co :]
(rumieniec powinien oblać twarz moją - ale tak naprawdę to jestem całkiem
bezwstydny - przynajmniej prywatnie i wobec samego siebie ;-)). Podobnie jak
w pewnej książce sf, którą czytałem w zamierzchłej przeszłości, przedmiot
dostosowywał się swoją funkcją i wyglądem do czynności, którą nad nim
wykonywałem. W chwili, w której zdałem sobie sprawę z tego co robię :]
porzuciłem zajęcie (zaklęcie?) i udałem się do pokoju gościnnego a z niego
na balkon - w ciemną noc. Ahhh. Było lato! A raczej po prostu było tak
pięknie. Oczywiście temperatura, jak to zwykle w snach bywa po prostu nie
istniała, nie istniały także doznania fizyczne, które zwykle odczuwałem
(jakie to były doznania dowiedziałem się potem w chwili powolnego i w pełni
świadomego (!) wybudzania ze snu). Tak więc widok i fizyczna
błogość/znieczulenie wprowadziły mnie w euforię. Oczywiście idąc na balkon
wiedziałem czego chcę - chciałem latać! Jednak w chwili gdy przezeń
wyglądnąłem ogarnęły mnie wątpliwości. Wszystko było takie rzeczywiste! A co
jeśli to jednak nie sen? Albo moje ciało lunatykuje wraz ze mną? Szczęśliwie
zamiast się zamartwiać wykonałem pewien bardzo prosty test. Leciutko
podskoczyłem. :) I zostałem już niczym pyłek w powietrzu, potem powolutku i
bardzo mięciutko opadłem na ziemię. Nie wahając się już dłużej (lecz i tak
ze strachem w sercu :) wykonałem skok przez barierkę i zacząłem się wznosić
w powietrze. Ahhh to uczucie ahhh!! Ciągle wyraźnie je pamiętam (kolejna
korzyść z zapisywania snów - euforia wraca w trakcie przypominania sobie
szczegółów :)). Leciałem lotem, którego kierunek mogłem wybierać bez
problemu w trakcie unoszenia się w powietrzu. Przypomniały mi się w tym
momencie czyjeś rozważania na temat rodzajów sennych awiacji. Jednym z nich
była lewitacja, którą właśnie w tym momencie niewątpliwie uprawiałem a
drugim, jak doskonale sobie przypominałem lot "na supermana", tak więc
skierowałem się ku ziemi i postanowiłem wybić się bardzo mocno i poszybować
w kosmiczną przestrzeń :D. Niestety tutaj bardzo się rozczarowałem jak i
znów pojawiły się w mojej głowie rozważania na temat quasifizycznych czy też
raczej metafizycznych ograniczeń sennego świata. Zamiast się wybić i
poszybować w dal w kierunku niebios, poczułem jak ziemia się pode mną ugina
i amortyzuje, niczym wielka miękka kanapa, moje od niej się odbicie. No i
rzeczywiście gdy spojrzałem w dół oczom moim ukazała się taka właśnie
kanapa, porzucona i z wystającymi sprężynami - klasyka! Zupełnie jakby ktoś
mi ją tam podłożył na złość. Spróbowałem się więc już wznieść, jedynym
opanowanym jak dotąd sposobem, ponad budynek lewitując "zwyczajnie" ;).
Jednak i tutaj się zawiodłem - nie mogłem się wznieść ponad dachy wieżowca,
w którym mieszkałem ! (tutaj mam pytanie do "wszechobecnych", czy to
dlatego, że po prostu nigdy przedtem tego dachu nie widziałem i mój mózg nie
chciał zaakceptować wysiłku jaki związany byłby z generowaniem
wyimaginowanych obrazów w mojej głowie? A może chodzi o coś zupełnie innego?
(szczerze mówiac mam nadzieję, że to drugie ;)) Przez moment mignęła mi
tylko, ponad horyzontem, otoczona chmurami planeta Ziemia (! - skąd się tam
wzięła - można wytłumaczyć chyba tylko zaburzeniami spowodowanymi tym, że
chciałem się znaleźć bardzo, ale to bardzo w kosmosie), przesuwały się też,
gdy leciałem z dołu do góry a potem strącony z góry na dół, z zachowaniem
wszelkich zasad perspektywy, przepiękne bajkowe chmurki. I tyle. Dodam
tylko, że z dołu, stojąc przy trzepaku przez cały czas obserwował mnie
człowiek (ubrany w ciepłą zimową kurtkę i w szalu - więc jednak było
zimowo). Był to mój sąsiad. Gdy wylatywałem przez balkon nawet coś do mnie
mówił - ale nie zwróciłem na to większej uwagi - zbytnio byłem ogarnięty
ekstazą w jaką wprawiała mnie moja lewitacja. Przez jakiś czas zastanawiałem
się nawet czy nie znajduje się on może w tej samej chwili w zwyczajnym
świecie w tym samym miejscu. Gdy chodziłem po ziemi zobaczyłem niespokojnie
zachowującego się ptaka - kaczora, postanowiłem mu się przyjrzeć, przez cały
czas wiedząc, że to wytwór mojej wyobraźni, zobaczyć co też się stanie i czy
będzie się zachowywał autonomicznie - to znaczy robił coś bez względu na to,
że ja sam nic nie robię ani nawet o nim nie staram się myśleć. Zobaczyłem,
że coś je (tasiemkę!! hehe), nie mógł sobie z tym za bardzo poradzić. Był
bardzo dziwny i po chwili zauważyłem, że nie jest to całkiem kaczor. Oczy,
którymi patrzył, przypominały oczy psie i były one bardzo smutne, tak jakby
nie mógł sobie z czymś poradzić, czy był chory, teraz jak o nim myślę
odczuwam smutek. Myślę że dość oczywiste jest tutaj skojarzenie z moim psem,
cóż innego mogłoby to znaczyć? (mój pies jest chory)

Mniej więcej w tej chwili lub troszkę później nastapiło drobne zaćmienie
(coś próbowałem zrobić nieumiejętnie zresztą - nie mam teraz pewności, ale
chodziło chyba o przeniesienie się w jakieś miejsce teleportem, kłopot w
tym, że nie pamiętam jakie i być może w tym tkwił właśnie problem heh) i
niemalże się nie obudziłem - zapanowałem nad tym jednak, działając z wielką
delikatnością. Znalazłem się przed drzwiami od strony wnętrza mieszkania.
Postanowiłem sprawdzić coś o czym czytałem wcześniej, jednak przy braku
słowa komentarza co się stanie jeśli to zrobię. Naparłem dłońmi na drzwi -
nie żeby je otworzyć a tylko zobaczyć co się wydarzy. I nie stało się nic.
Były twarde - tak samo jak w rzeczywistości. Myślałem, że mi się zapadnie
ręka lub coś :)) ale nic . Być może pchałem za słabo albo zbyt krótko, znów
przypomniało mi się coś z prozy sf jaką czytałem stosunkowo dawno temu - o
świecie spowolnionego czasu, gdzie człowiek, który funkcjonował w =swoim=
czasie i znacznie szybciej niż reszta, musiał się borykać z takimi
problemami jak spowolniony czas reakcji obiektów na jego działania - nawet
te najbardziej gwałtowne i z użyciem jak największej siły. Związane to było
z bezwładnością - większym rozkładem przyłożonej siły w czasie - ale
nieważne :) Taka tam dygresja. Chodzi o to że świat tamten bardzo
przypominał sen, między innymi człowiek ten mógł "latać" (pływać raczej) w
powietrzu gęstym jak woda - na skutek działania tego efektu
bezwładnościowego właśnie.

Nie chcąc czekać na wynik swojego działania i mając przeczucie, że sen
dobiega już swego końca powróciłem do zabiegów paraseksualnych, które
zakończyły się jednak z bardzo miernym skutkiem, na nic zdały się próby
zmaterializowania przytulonych do mnie piękności, efekt był taki sam jakbym
chciał to zrobić w rzeczywistości. Poza tym chciałem chyba mieć jakieś opory
moralne :P (eee - bzdura ;)). Spory kłopot sprawiało mi fałszywe budzenie
się, które pojawiało się coraz częściej i częściej w miarę jak coraz
bardziej próbowałem dokonać, jak się szybko okazało, niemożliwego.
Oczywiście nie byłem zawiedziony i nawet podziękowałem losowi za ten
wspaniały podarek jakim jest LD i to w chwili gdy nie jest ze mną
psychicznie zbyt dobrze i ogólnie ciężkie czasy nastały..

Rankiem wyszedłem ze swoim psem porównać podwórko z sennej rzeczywistości do
stanu aktualnego. Sąsiada rzecz jasna nie zastałem :) Natomiast zdziwiło
mnie, że nie było kęp trawy, które pamiętałem ze snu a na ogołoconym, w
sporej niestety części, z roślin podwórku, żyją zupełnie inne ich gatunki,
przystosowane lepiej do ciężkich warunków ubitej gleby i ogólnego syfu. Z
tego co pamiętam to ten gatunek traw kiedyś tam rósł póki póty nie
powyrywały ich dzieciaki (między innymi ja kiedy byłem mały :PP heh). I to
by było już chyba na tyle. Dodam jeszcze, że niesamowite wrażenie w tym śnie
zrobiły na mnie odmienne kolory, szczególnie utkwił mi w pamięci fiolet, w
który były przystrojone nawet owe istniejące tylko w mojej głowie już kępy
trawy.

Jeszcze kilka słów na temat teleportacji. Podobne ograniczenia i problemy
spotykałem w czasie snów, w których nie zdawałem sobie sprawy, że śnię
(ciekawe przy tym, że w snach najczęściej przebywam w innej, niepodobnej do
naszego świata rzeczywistości społeczno-technologiczno-politycznej :] -
zapewne niebagatelny wpływ przeczytanych głównie w dzieciństwie książek sf
ma tutaj swój udział). Natomiast zauważyłem coś, co czuję, że wybitnie
pomoże w przemieszczaniu się z jednego odległego (lub i nieodległego)
miejsca w drugie, jest to możliwość "wyświetlania" tychże miejsc na jakichś
powierzchniach - udało mi się to zrobić na drzwiach wejściowych do mojego
pokoju, lecz nie pomyślałem wtedy (w czasie trwania LD) żeby po prostu w nie
wejść. Obraz był tak powalająco prawdziwy, że podejrzewam - bez problemu
mógłbym weń wskoczyć :). No i jeszcze jedna kwestia. Dość istotna chyba ze
względów badawczych :]. Słyszałem - stosunkowo wyraźnie, lecz jakby trochę
wyciszone (nieostre?) - powrót mojego ojca z pracy - otwieranie zamka,
drzwi, krzątaninę - a potem muzykę? Jakby ktoś oglądał tv. Gdy potem się
jednak rano pytałem czy ktoś coś oglądał lub słuchał - moja mama
odpowiedziała zdziwiona, że nie. Niemniej pomimo tego, że ma bardzo lekki
sen jeśli chodzi o hałasy - to spała a swojego ojca nie widziałem przez cały
dzień i potem zapomniałem się zapytać. Nie uznawałem też wtedy tego jeszcze
za zbyt ważne. (Stupid! Stupid! Pok! Pok!) ;).

Gratulacje dla tych co dobrnęli literka za literką do końca :)

Przytoczę jeszcze nurtujące mnie pytania licząc na poświęcenie chwilki na
odpowiedź (i na wnioski dotyczące samego snu):

1. Czemu nie mogłem wznieść się ponad dachy swojego wieżowca - czy związane
jest to z tym, że nigdy nie widziałem jak wygladają - nigdy tam nawet nie
byłem - czy jest to całkowicie zły trop?

2. Czemu nie mogłem polatać na "Supermana"? (tutaj mam wrażenie, że to
kwestia doświadczenia - a intuicja podpowiada mi, że ten rodzaj poruszania
się ma swoje swoiste cechy i narzucanie modelu "Supermana" może ograniczać
niejako "wskoczenie" w ten rodzaj przemieszczania się :)

3. Na trzecie pytanie odpowiedział częściowo mi sam A. Bytof w swojej
naprawdę znakomitej książce (którą właśnie zacząłem czytać) -
"Oneironautyka: sztuka świadomego snu" a dotyczyło ono słyszenia dźwięków z
"zewnątrz". Otóż jest tak, że mózg nie odłącza podczas fazy REM takich
funkcji jak słyszenie (czyli rejestracja i przetwarzanie dźwięku), a jedynie
nie dopuszcza ich do świadomości. Ponadto może obudzić za ich pośrednictwem
śpiącego, jeśli dźwięki owe są =znaczące= dla świadomości (np własne imię,
lub bardzo głośny hałas). W stanie LD jednakże świadomość funkcjonuje nieco
inaczej - możliwym jest, że można takie słyszenie dźwięków z zewnątrz
dowolnie włączać i wyłączać. Jak ktoś ma inną hipotezę - prosiłbym bardzo o
wypowiedź. (ogólnie to zagadnienie może nie wydaje się bardzo ciekawe - ale
może mieć kluczowe znaczenie w dokładnym określeniu czym tak naprawdę jest
LD) :D
01 lutego 2006   Dodaj komentarz
Swistak666 | Blogi