kobieta medrzec
schodzic z lozka, postanowilem zatem wyobrazic sobie, ze siedze w mojej ulubionej
pozycji i medytuje. Lezalem tak przez chwilke, coraz to bardziej wczuwajac sie w
ten stan, gdy po chwili poczulem sie totalnie zrelaksowany. Czulem ze nie potrzebuje
nic, zadnej religii ktora miala by mnie prowadzic przez zycie za raczke, pokazujac co
"dobre", a co "zle", ze nie potrzebuje zadnego czlowieka - "nauczyciela", ktorego
mialbym sluchac sie we wszystkim i podazac jego drogami... czulem ze nie potrzebuje
nic, zadnej drogi, ze ja sam jestem droga i jestem nia sam dla siebie i samym soba
dla siebie samego. Czulem sie cudownie, i totalnie wewnatrz zjednoczony.
Nagle zasnalem. Stracilem swiadomosc. Znalazlem sie w jakims miejscu, jakby w swiatyni.
Na jej srodku byl jakis posag, kolumna, znajdujaca sie na czyms w rodzaju oltarzu, do
ktorego prowadzily dwa male stopnie. Siedzialem na posadzce, nadal medytujac. Przede
mna w identycznej co ja pozycji, siedziala kobieta - nauczycielka. Bilo od niej nieopisane
doswiadczenie, doslownie wiecznosc i madrosc tak wielka, ze chyba nigdy nie dane mi bedzie
jej zaznac, choc wiem ze na pewno nie byla ona szczytem mozliwej madrosci. Kobieta miala
na oko 30 lat, miala sredniej dlugosci czarne wlosy, opadajace jej na ramiona. Ubrana byla
w cos przypominajacego rzymska toge, ale jej ubior mial ponadto kaptur, i caly byl bezowego
koloru. Kobieta kaptur miala zarzucony na glowe, spoczywal jednak on bardzo luzno,
odslaniajac w zasadzie cale jej czolo. Byla piekna. Miala przesliczne wlosy i twarz, a jej
oczy mienily sie wszystkimi mozliwymi kolorami naraz.
Do okola mnie znajdowalo sie mnostwo medytujacych. Przy kazdym z nich siedziala ta kobieta.
Mozna powiedziec, ze rozdzielila sie naraz na miliony odlamkow, i kazdy ten jej odlamek byl
nauczycielem dla kazdego z medytujacych. Kazdemu z nas dawala madrosci. Madrosci takie,
jakie byly nam w danej chwili potrzebne, by sie rozwinac. Swiatynia w ktorej bylismy, miala
okolo 20 metrow szerokosci, bylo w niej jasno, choc nie posiadala zadnych okien. Byla jednak
nieskonczenie dluga, medytujacych moglo byc tysiace, miliony... W dodatku mialem uczucie, ze
tak naprawde kazdy z nas choc znajduje sie roznych miejscach swiatyni, w rzeczywistosci
znajduje sie jednoczesnie na jej srodku, zaraz przy posagu, przy medytujacej kobiecie.
Kobieta powiedziala, ze jest lacznikiem miedzy "czyms" [niestety nie pamietam juz niektorych
jej slow] a nizszymi duchami, i dostala ona od tego "czegos" cala wiedze i wskazowki, jakie
sa potrzebne nizszym poziomom. Gdy mowila, nie poruszala ustami. Jej mysli ladowaly od razu
w mojej glowie, zamieniajac sie w cudowny glos. Powiedziala, ze za chwile nauczy mnie alfabetu
"...", ktory to jest znakiem dla nizej bedacych, i pozwala on im laczyc sie z soba wewnatrz.
Kobieta rozkazala mi zamknac oczy. Powiedziala, ze ten alfabet jest stworzony dla slepcow,
i tylko jako slepiec moge go odczytac i potem uzywac. Oczy wiec poslusznie zamknalem. Po chwili
kobieta i wszystko do okola, nagle wylonilo sie z czerni. Bylo jednak juz inne, znacznie mniej
plastyczne i wyraziste. Kobieta rzekla do mnie ze oto pierwsza litera, a nastepnie poruszajac juz
ustami powiedziala: (klucz do) Niebieska poswiata. W tym momencie wyciagnela swa prawa reke, i
pokazala mi znak: wyprostowala palce wskazujacy i srodkowy, a kciuk polaczyla z dwoma pozostalymi,
tworzac z nich male kolko. Kobieta zrobila to w ten sposob, ze pokazujac mi ten znak, palec
wskazujacy byl pierwszy, dopiero za nim znajdowaly sie pozostale palce dloni. By to zrobic musiala
wykrecic swa reke, wszystko jednak zrobila tak niesamowicie plynnie, ze sam raczej tego teraz zrobic
tak nie potrafie:) Gdy pokazywala mi ten znak przez chwilke, nagle odzyskalem swiadomosc.
Uswiadomilem sobie ze to jeden wielki hipnagog, i... poruszylem galka oczna. Wszystko zniklo, a ja
w wielkim szoku zapisalem to co pamietalem na komorce :)
Wszystko trwalo na oko moze 2-3 sekudny, bylo niesamowicie glebokie i wyraziste. Co wiecej raczej
nie mogl byc to zwykly hipnagog, byl to raczej krotki sen. Zastanawia mnie symbol ktory mi pokazala,
w momencie gdy go pokazywala przylozyla go do swojej piersi, w okolice czakramu splotu slonecznego.
No i jeszcze znaczenie jej slow... czemu musialem zamknac oczy? W momencie gdy je zamknalem, widzialem
juz tylko kobiete i kawalek oltarza przed soba. Wszystko do okola zniklo, przedtem jakims dziwnym
trafem wiedzialem doskonale co gdzie sie znajduje i jak wyglada cala swiatynia.