Laxtsc
natomiast troche charakter. Byl ze swoja dziewczyna/zona, mielismy sie
udac w podroz statkiem, cel nieznany (lub nie pamietam). Wsiedlismy na
statek, zaloga zeskoczyla do plytkiej wody i zlapala za liny. Cofaja
sie naciagajac liny, jeden z nich tylem nogi mocno uderzyl w pal od
mola. Nie wygladal, jakby cos poczul, mnie natomiast to zdziwilo, sam
widzialem jak krew poleciala. W koncu ruszylismy, podrozowalismy po
wzburzonych morzach, az w koncu dotarlismy do rzeki. Woda w rzece byla
bajecznie czysta, tuz przy ujsciu byla bardzo wzburzona. Kawalek dalej
kapitan wola bysmy wszyscy wyskoczyli z lodzi, dalej idziemy pieszo.
Idziemy, woda do pasa, w koncu trafiamy na brzeg. Dziwi mnie ta rzeka,
w lewo skreca w szersza rzeczke, ktora plynie z gorki, w prawo zas
waska .... pod gorke. Poszlismy wzdluz tej prawej, byla usiana glazami
i kamieniami. Tropikalne drzewa powoduja, ze nie za bardzo wiem gdzie
jestem. W koncu wychodzimy zza gorki, dalej idziemy potokiem. Wylonilo
sie miasto, calkiem spore i dziwnie znajome. Spogladam w prawo, nic
szczegolnego nie widze, spogladam w lewo. Moja uwage przykuwa jeden,
jedyny budynek. Zawolalem kumpla, mowie mu, ze ten budynek znam i
wskazuje go reka. Oznajmiam, ze to budynek przychodni, a miejsce w
ktorym sie znajdujemy to staw hodowlany. Racja, spod wody wolonilo sie
pelno ryb, to przyspieszylo nasza wedrowke na brzeg. Stoimy na brzegu
i sie rozgladamy, w koncu mowie do niego, ze to jednak sen musi byc.
On odparl, ze tez mu sie tak wydaje, na co ja : "To zamienmy ten sen w
LD". Staw zniknal, miasto zniknelo, pojawil sie dom. Jak wysoki, nie
jestem w stanie powiedziec, gdyz znalezlismy sie na parterze.
Wchodzimy do jakiegos pokoju, pusto, kolejne tez sa puste. Wchodzimy
na wyzsze pietro, mamy nadzieje kogos spotkac. Wpadamy do innego
pokoju, w srodku nauczycielka, mloda i niewiele mlodsza uczennica
liceum. Da sie zauwazyc, ze uczennica jest przepytywana, z czego to
nie wiem, nie zdolalem ustalic z kilku wyrazow. Zastanowil mnie jednak
fakt, dlaczego one sa ... bez ubran. Stwierdzilem, ze halucynacje mam
i wyszlismy, poszukamy innej akcji. Na kolejnym pietrze z jednego z
pomieszczen wyszedl doktor w kitlu, byl to brunet kolo 40 lat, wasik
pod nosem, powiedzial "zapraszam do gabinetu". Z niesmialoscia, a moze
z ostroznoscia zagladnalem do gabinetu. W srodku byly zwloki,
pozbawione konczyn, gdzies tam krew. Udalem, ze tego nie widzialem i
powiedzialem, ze mam wizyte u innego specjalisty. Udalismy sie w innym
kierunku, kolejne drzwi tez wskazywaly na obecnosc lekarzy.
Stwierdzilem, ze mam dosc horrorow i poszlismy na wyzsze pietro. Tu
bylo calkiem inaczej, wpol zasloniete okna, wszedzie kurz przez ktory
przeswitywalo blade swiatlo, drzwi polamane i wyrwane z futryn.
Uslyszalem glos, ktorym mowil "Lustro cie uratuje". Zaczalem sie
rozgladac, widze jedno male w kacie na stercie starych ubran i butow.
Drugie bylo w innym miejscu, bylo polamane, jednak kawalki szkla byly
jeszcze w ramce i trzymaly sie dobrze. Nie zagladalem w lustro, nie
przyszlo mi to do glowy. Uslyszelismy szmer zza jednych drzwi.
Podchodzimy, byly to drzwi drewniane, z dziura w srodku, ktora byla
przykryta kocem, czuc bylo kurz jak drapal w gardlo. Cos w szparze
miedzy kocem a drzwiami widze, a raczej kogos, ten ktos idzie do nas.
Drzwi wypadly z zawiasow i pojawila sie ... baba-karzel. Wypowiedziala
jakies slowa i rzucila we mnie zielona kule. Zrobilem unik i zaczalem
uciekac, na srodku pietra byl szyb windy, obieglem go dookola i
chwycilem lustro, gdy wiedzma rzucala kolejny czar ja odbijalem go w
nia. W koncu cofnela sie i wypadla z okna . Spojrzalem w dol, bylo
kilka pieter, jednak ona cala i zdrowa stala na dole i cos krzyczala.
Rzucilem w nia lustrem jednak niecelnie. Zaczalem tracic obraz,
wiedzialem ze zaraz pewnie sie obudze, jednak sie skupilem na snie, by
tu pozostac. Obraz znacznie sie wyostrzyl, spojrzalem przez okno,
okolica znajoma jak w miejscu zamieszkania, jednak byla tak bajeczna,
ze mozna by ja zwiedzac i zwiedzac. Szukalismy dobrego miejsca na
kontynuacje snu, znalazlem dworek po drugiej stronie rzeki.
Powiedzialem, ze wylecimy z okna i udamy sie tam. Kumpel powiedzial,
ze spoko jest, latal wiele razy. Mnie natomiast ogarnal niepokoj, a co
jesli spadne, wiedzialem ze to sen, jednak czasami mnie sciagalo do
ziemii. Pomyslalem, ze sie rozpedze najpierw, stanalem przy
przeciwleglej scianie i ruszylem. Skoczylem przez onko i ... zgaslo
swiatlo. Bylem swiadom ciala, wiedzialem ze juz na pewno sie obudze,
jednak wyobrazilem sobie, ze lece do tego miejsca. Nie widzialem nic,
czulem jedna przemieszczanie sie jakiegos punktu. Znalazlem sie po
drugiej stronie rzeki, w miejscu spotkania, widzialem kumpla jak
lecial. Zaczelo mnie cos dziwic, wszystko bylo takie jak sobie to
wyobrazalem na sile. W koncu dalem spokoj i obudzilem sie.