armagedon
świadomy sen, zwany snem jasnym (bardzo adekwatnie zresztą), lub lucid
dream - znaczący mniej więcej to samo tylko że z angielska.
Z tego co się dowiedziałem później był spowodowany jednym z kategorii
zdarzeń - SILD - Sex Induced Lucid Dreaming (i tutaj powinienem się troszkę
zarumienić pewnie :) ). Był wynikiem abstynencji seksualnej i stanu
pobudzenia z jakim kładłem się spać, przyczyną pośrednią jednak może być
tutaj także WILD - Wake Induced Lucid Dreaming, a to z tego powodu, że przed
jego pojawieniem się podczas zwykłego (?) cyklu sennego byłem zmuszony wstać
i wypuścić mojego psa na dwór a następnie po krótkiej przerwie wstać
ponownie i go wpuścić do domu. W międzyczasie jeszcze opuściłem rolety by
nie przeszkadzało mi światło dzienne (godzina 7 rano czasu zimowego). Być
może kluczem do udanej indukcji snu było tutaj połączenie tych obu
elementów, być może niebagatelne znaczenie miał także fakt mojego podwójnego
wstawania z łóżka i umiejscowiony pomiędzy tymi dwoma akcjami stan uważnego
śnienia - to znaczy nie pozwolenia sobie na całkowite zapadnięcie w sen -
musiałem po prostu odczekać na moment kiedy będę musiał wstać i wpuścić
mojego psa spowrotem do domu.
Sam stan świadomego śnienia uaktywnił się w momencie oglądania przeze mnie
na ekranie monitora filmu.. hmmm xxx. Pamiętam moment ogromnego podniecenia,
w którym wszystko nagle stało się niesamowicie wyraźne. Film, który
oglądałem na ekranie monitora wyrazistością szczegółów i perspektywiczną
głębią prześcigał każdy film xxx jaki zdarzyło mi się oglądać :)). I to
chyba zwróciło moją baczniejszą uwagę na to co się ze mną dzieje jak również
tkwiąca jak drzazga w mojej podświadomości radosna paplanina na jednym z
internetowych forów o wszechznakomitości seksu podczas śnienia LD. Ponieważ
interesowałem się już od dłuższego czasu a ostatnio nieco bardziej
intensywnie LD, pełne zrozumienie mojego stanu nie zajeło mi dużo czasu ani
żadnych trudności, dodatkowym ułatwieniem był fakt, że LD zdarzył mi się już
kiedyś i to niemalże całkiem spontanicznie w wyniku przeczytania krótkiego
info na ten temat - wygląda na to, że istnieje dość jednoznaczne powiązanie
tego co nosimy w podświadomości z faktem zaistnienia w naszej świadomości
czegoś co określamy później jako "spontaniczne". Chodzi mi o to, że tak
naprawdę to nic co się dzieje w głowie nie pozostaje bez związku i jest w
relacji z tym co przedtem przeżyliśmy czy pomyśleliśmy (to co pomyśleliśmy
też pozostaje w związku z tym co było przedtem i tak dalej w nieskończoność
;P - chciałbym zauważyć, że jest to tylko całkiem rzekomo determinizm - bo
nigdy nie można odgadnąć co w związku z czymś się wydarzy hehe).
Żeby było weselej akcja tego snu działa się między innymi w "bliskiej"
obecności mojego uśpionego ciała, znaczy się w tym samym pokoju w którym
spałem. Na palcach jednej ręki mógłbym wyliczyć różnice pomiędzy obrazem
niesennie rzeczywistym a tym sennie rzeczywistym - podstawową było zapalone
jasnożółte światło (lucid :] hie hie), zgadzały się nawet wprowadzone
całkiem niedawno w moim pokoju innowacje takie jak rołożony dywan czy
opuszczone rolety (!). Kolejne niezgodności ze światem "zewnętrznym"
pojawiały się w miarę eksploracji - ponieważ pozwoliłem sobie na moment
odpuścić kwestie seksualne (pomimo dręczącego mnie w tamtej chwili wyjątkowo
silnie hmm.. pociągu). Jak na prawdziwego badacza przystało postanowiłem
zacząć od rzeczy najłatwiejszych i najbardziej, zda się, oczywistych. Hehe.
Chwyciłem więc za skarpetki leżące pod moim łóżkiem i zacząłem je rozrywać
:PP. Stała się rzecz tak bardzo nieoczekiwana, że na myśl o niej serce bije
mi szybciej jak w radosnym podnieceniu z powodu jakiejś rewelacji (chciałbym
podkreślić ponownie, że stan ten nie różnił się praktycznie niczym od
zwyczajnej rzeczywistości więc byłem w ciężkim szoku gdy to co się działo
ukazywało mi, że jestem jednak "gdzieś indziej" pomimo tego, że nie mialem
już co do tego wątpliwości).Skarpetka poddała się rozciąganiu jak
superelastyczna guma - prawie zupełnie bez oporu a w pewnym momencie pękła i
rozdwoiła się na dwie skarpetki ale różnego koloru (!). Jedna była ciemna a
druga jasnozielona. Powtarzałem tą akcję wielokrotnie a kolor uzyskiwanych
tak skarpetek nieustannie się zmieniał (z wyjątkiem tej, którą trzymałem w
lewej ręce pozostała ona tą samą skarpetką, którą podniosłem na początku).
Działo się to bez strat dla masy pierwotnej - cudowne rozmnożenie ma się
rozumieć - pamiętam że śmiałem się przy tym jak dzieciak zupełnie. hihi.
Potem zacząłem metamorfozę skarpetek w .... mniejsza z tym w co :]
(rumieniec powinien oblać twarz moją - ale tak naprawdę to jestem całkiem
bezwstydny - przynajmniej prywatnie i wobec samego siebie ;-)). Podobnie jak
w pewnej książce sf, którą czytałem w zamierzchłej przeszłości, przedmiot
dostosowywał się swoją funkcją i wyglądem do czynności, którą nad nim
wykonywałem. W chwili, w której zdałem sobie sprawę z tego co robię :]
porzuciłem zajęcie (zaklęcie?) i udałem się do pokoju gościnnego a z niego
na balkon - w ciemną noc. Ahhh. Było lato! A raczej po prostu było tak
pięknie. Oczywiście temperatura, jak to zwykle w snach bywa po prostu nie
istniała, nie istniały także doznania fizyczne, które zwykle odczuwałem
(jakie to były doznania dowiedziałem się potem w chwili powolnego i w pełni
świadomego (!) wybudzania ze snu). Tak więc widok i fizyczna
błogość/znieczulenie wprowadziły mnie w euforię. Oczywiście idąc na balkon
wiedziałem czego chcę - chciałem latać! Jednak w chwili gdy przezeń
wyglądnąłem ogarnęły mnie wątpliwości. Wszystko było takie rzeczywiste! A co
jeśli to jednak nie sen? Albo moje ciało lunatykuje wraz ze mną? Szczęśliwie
zamiast się zamartwiać wykonałem pewien bardzo prosty test. Leciutko
podskoczyłem. :) I zostałem już niczym pyłek w powietrzu, potem powolutku i
bardzo mięciutko opadłem na ziemię. Nie wahając się już dłużej (lecz i tak
ze strachem w sercu :) wykonałem skok przez barierkę i zacząłem się wznosić
w powietrze. Ahhh to uczucie ahhh!! Ciągle wyraźnie je pamiętam (kolejna
korzyść z zapisywania snów - euforia wraca w trakcie przypominania sobie
szczegółów :)). Leciałem lotem, którego kierunek mogłem wybierać bez
problemu w trakcie unoszenia się w powietrzu. Przypomniały mi się w tym
momencie czyjeś rozważania na temat rodzajów sennych awiacji. Jednym z nich
była lewitacja, którą właśnie w tym momencie niewątpliwie uprawiałem a
drugim, jak doskonale sobie przypominałem lot "na supermana", tak więc
skierowałem się ku ziemi i postanowiłem wybić się bardzo mocno i poszybować
w kosmiczną przestrzeń :D. Niestety tutaj bardzo się rozczarowałem jak i
znów pojawiły się w mojej głowie rozważania na temat quasifizycznych czy też
raczej metafizycznych ograniczeń sennego świata. Zamiast się wybić i
poszybować w dal w kierunku niebios, poczułem jak ziemia się pode mną ugina
i amortyzuje, niczym wielka miękka kanapa, moje od niej się odbicie. No i
rzeczywiście gdy spojrzałem w dół oczom moim ukazała się taka właśnie
kanapa, porzucona i z wystającymi sprężynami - klasyka! Zupełnie jakby ktoś
mi ją tam podłożył na złość. Spróbowałem się więc już wznieść, jedynym
opanowanym jak dotąd sposobem, ponad budynek lewitując "zwyczajnie" ;).
Jednak i tutaj się zawiodłem - nie mogłem się wznieść ponad dachy wieżowca,
w którym mieszkałem ! (tutaj mam pytanie do "wszechobecnych", czy to
dlatego, że po prostu nigdy przedtem tego dachu nie widziałem i mój mózg nie
chciał zaakceptować wysiłku jaki związany byłby z generowaniem
wyimaginowanych obrazów w mojej głowie? A może chodzi o coś zupełnie innego?
(szczerze mówiac mam nadzieję, że to drugie ;)) Przez moment mignęła mi
tylko, ponad horyzontem, otoczona chmurami planeta Ziemia (! - skąd się tam
wzięła - można wytłumaczyć chyba tylko zaburzeniami spowodowanymi tym, że
chciałem się znaleźć bardzo, ale to bardzo w kosmosie), przesuwały się też,
gdy leciałem z dołu do góry a potem strącony z góry na dół, z zachowaniem
wszelkich zasad perspektywy, przepiękne bajkowe chmurki. I tyle. Dodam
tylko, że z dołu, stojąc przy trzepaku przez cały czas obserwował mnie
człowiek (ubrany w ciepłą zimową kurtkę i w szalu - więc jednak było
zimowo). Był to mój sąsiad. Gdy wylatywałem przez balkon nawet coś do mnie
mówił - ale nie zwróciłem na to większej uwagi - zbytnio byłem ogarnięty
ekstazą w jaką wprawiała mnie moja lewitacja. Przez jakiś czas zastanawiałem
się nawet czy nie znajduje się on może w tej samej chwili w zwyczajnym
świecie w tym samym miejscu. Gdy chodziłem po ziemi zobaczyłem niespokojnie
zachowującego się ptaka - kaczora, postanowiłem mu się przyjrzeć, przez cały
czas wiedząc, że to wytwór mojej wyobraźni, zobaczyć co też się stanie i czy
będzie się zachowywał autonomicznie - to znaczy robił coś bez względu na to,
że ja sam nic nie robię ani nawet o nim nie staram się myśleć. Zobaczyłem,
że coś je (tasiemkę!! hehe), nie mógł sobie z tym za bardzo poradzić. Był
bardzo dziwny i po chwili zauważyłem, że nie jest to całkiem kaczor. Oczy,
którymi patrzył, przypominały oczy psie i były one bardzo smutne, tak jakby
nie mógł sobie z czymś poradzić, czy był chory, teraz jak o nim myślę
odczuwam smutek. Myślę że dość oczywiste jest tutaj skojarzenie z moim psem,
cóż innego mogłoby to znaczyć? (mój pies jest chory)
Mniej więcej w tej chwili lub troszkę później nastapiło drobne zaćmienie
(coś próbowałem zrobić nieumiejętnie zresztą - nie mam teraz pewności, ale
chodziło chyba o przeniesienie się w jakieś miejsce teleportem, kłopot w
tym, że nie pamiętam jakie i być może w tym tkwił właśnie problem heh) i
niemalże się nie obudziłem - zapanowałem nad tym jednak, działając z wielką
delikatnością. Znalazłem się przed drzwiami od strony wnętrza mieszkania.
Postanowiłem sprawdzić coś o czym czytałem wcześniej, jednak przy braku
słowa komentarza co się stanie jeśli to zrobię. Naparłem dłońmi na drzwi -
nie żeby je otworzyć a tylko zobaczyć co się wydarzy. I nie stało się nic.
Były twarde - tak samo jak w rzeczywistości. Myślałem, że mi się zapadnie
ręka lub coś :)) ale nic . Być może pchałem za słabo albo zbyt krótko, znów
przypomniało mi się coś z prozy sf jaką czytałem stosunkowo dawno temu - o
świecie spowolnionego czasu, gdzie człowiek, który funkcjonował w =swoim=
czasie i znacznie szybciej niż reszta, musiał się borykać z takimi
problemami jak spowolniony czas reakcji obiektów na jego działania - nawet
te najbardziej gwałtowne i z użyciem jak największej siły. Związane to było
z bezwładnością - większym rozkładem przyłożonej siły w czasie - ale
nieważne :) Taka tam dygresja. Chodzi o to że świat tamten bardzo
przypominał sen, między innymi człowiek ten mógł "latać" (pływać raczej) w
powietrzu gęstym jak woda - na skutek działania tego efektu
bezwładnościowego właśnie.
Nie chcąc czekać na wynik swojego działania i mając przeczucie, że sen
dobiega już swego końca powróciłem do zabiegów paraseksualnych, które
zakończyły się jednak z bardzo miernym skutkiem, na nic zdały się próby
zmaterializowania przytulonych do mnie piękności, efekt był taki sam jakbym
chciał to zrobić w rzeczywistości. Poza tym chciałem chyba mieć jakieś opory
moralne :P (eee - bzdura ;)). Spory kłopot sprawiało mi fałszywe budzenie
się, które pojawiało się coraz częściej i częściej w miarę jak coraz
bardziej próbowałem dokonać, jak się szybko okazało, niemożliwego.
Oczywiście nie byłem zawiedziony i nawet podziękowałem losowi za ten
wspaniały podarek jakim jest LD i to w chwili gdy nie jest ze mną
psychicznie zbyt dobrze i ogólnie ciężkie czasy nastały..
Rankiem wyszedłem ze swoim psem porównać podwórko z sennej rzeczywistości do
stanu aktualnego. Sąsiada rzecz jasna nie zastałem :) Natomiast zdziwiło
mnie, że nie było kęp trawy, które pamiętałem ze snu a na ogołoconym, w
sporej niestety części, z roślin podwórku, żyją zupełnie inne ich gatunki,
przystosowane lepiej do ciężkich warunków ubitej gleby i ogólnego syfu. Z
tego co pamiętam to ten gatunek traw kiedyś tam rósł póki póty nie
powyrywały ich dzieciaki (między innymi ja kiedy byłem mały :PP heh). I to
by było już chyba na tyle. Dodam jeszcze, że niesamowite wrażenie w tym śnie
zrobiły na mnie odmienne kolory, szczególnie utkwił mi w pamięci fiolet, w
który były przystrojone nawet owe istniejące tylko w mojej głowie już kępy
trawy.
Jeszcze kilka słów na temat teleportacji. Podobne ograniczenia i problemy
spotykałem w czasie snów, w których nie zdawałem sobie sprawy, że śnię
(ciekawe przy tym, że w snach najczęściej przebywam w innej, niepodobnej do
naszego świata rzeczywistości społeczno-technologiczno-politycznej :] -
zapewne niebagatelny wpływ przeczytanych głównie w dzieciństwie książek sf
ma tutaj swój udział). Natomiast zauważyłem coś, co czuję, że wybitnie
pomoże w przemieszczaniu się z jednego odległego (lub i nieodległego)
miejsca w drugie, jest to możliwość "wyświetlania" tychże miejsc na jakichś
powierzchniach - udało mi się to zrobić na drzwiach wejściowych do mojego
pokoju, lecz nie pomyślałem wtedy (w czasie trwania LD) żeby po prostu w nie
wejść. Obraz był tak powalająco prawdziwy, że podejrzewam - bez problemu
mógłbym weń wskoczyć :). No i jeszcze jedna kwestia. Dość istotna chyba ze
względów badawczych :]. Słyszałem - stosunkowo wyraźnie, lecz jakby trochę
wyciszone (nieostre?) - powrót mojego ojca z pracy - otwieranie zamka,
drzwi, krzątaninę - a potem muzykę? Jakby ktoś oglądał tv. Gdy potem się
jednak rano pytałem czy ktoś coś oglądał lub słuchał - moja mama
odpowiedziała zdziwiona, że nie. Niemniej pomimo tego, że ma bardzo lekki
sen jeśli chodzi o hałasy - to spała a swojego ojca nie widziałem przez cały
dzień i potem zapomniałem się zapytać. Nie uznawałem też wtedy tego jeszcze
za zbyt ważne. (Stupid! Stupid! Pok! Pok!) ;).
Gratulacje dla tych co dobrnęli literka za literką do końca :)
Przytoczę jeszcze nurtujące mnie pytania licząc na poświęcenie chwilki na
odpowiedź (i na wnioski dotyczące samego snu):
1. Czemu nie mogłem wznieść się ponad dachy swojego wieżowca - czy związane
jest to z tym, że nigdy nie widziałem jak wygladają - nigdy tam nawet nie
byłem - czy jest to całkowicie zły trop?
2. Czemu nie mogłem polatać na "Supermana"? (tutaj mam wrażenie, że to
kwestia doświadczenia - a intuicja podpowiada mi, że ten rodzaj poruszania
się ma swoje swoiste cechy i narzucanie modelu "Supermana" może ograniczać
niejako "wskoczenie" w ten rodzaj przemieszczania się :)
3. Na trzecie pytanie odpowiedział częściowo mi sam A. Bytof w swojej
naprawdę znakomitej książce (którą właśnie zacząłem czytać) -
"Oneironautyka: sztuka świadomego snu" a dotyczyło ono słyszenia dźwięków z
"zewnątrz". Otóż jest tak, że mózg nie odłącza podczas fazy REM takich
funkcji jak słyszenie (czyli rejestracja i przetwarzanie dźwięku), a jedynie
nie dopuszcza ich do świadomości. Ponadto może obudzić za ich pośrednictwem
śpiącego, jeśli dźwięki owe są =znaczące= dla świadomości (np własne imię,
lub bardzo głośny hałas). W stanie LD jednakże świadomość funkcjonuje nieco
inaczej - możliwym jest, że można takie słyszenie dźwięków z zewnątrz
dowolnie włączać i wyłączać. Jak ktoś ma inną hipotezę - prosiłbym bardzo o
wypowiedź. (ogólnie to zagadnienie może nie wydaje się bardzo ciekawe - ale
może mieć kluczowe znaczenie w dokładnym określeniu czym tak naprawdę jest
LD) :D