lancuch snow
Jestem młodym amerykańskim murzynem mam za sobą kryminalna przeszłość, obdarzono mnie jednak zaufaniem i dano mi jeszcze jedną szansę. Niestety trudno się odciąć od przeszłości i znowu wmieszałem się w jakiś rabunek. Wiem, że nie powinienem tego robić i jeśli to zrobię to zawiodę zaufanie wszystkich którzy mi pomogli i praktycznie nie będę miał dokąd wrócić - będę skończony. Mimo wszystko angażuję się w ten skok i niestety jest wpadka - muszę uciekać policja jest na moim tropie, pętla zaciska się.....
Jestem złym człowiekiem, kiedy patrzę na siebie jestem przerażony właśnie planuję zabójstwo żony. Idę ulicą dyskretnie rzucając się w oczy jest wieczór. Ważne jest aby wiele osób mnie zapamiętało to ma zapewnić mi alibi. Wchodzę do samu kupuje rurkę z kremem i kilka czekoladek idę do kasy. Przy kasie siedzi bardzo swarliwa ekspedientka i o wszystko robi awantury - wkurza mnie, jednak aby zaplanowane morderstwo przebiegło gładko nie mogę zbyt długo tu się kłócić. Ekspedientka nie popuszcza zaczynam podejrzewać, że ona może cos wiedzieć o planowanym morderstwie.
Już po zabójstwie jest tylko jeden problem ta ekspedientka wie o nim i szantażuje mnie. Nie może jej się nic stać bo złożyła list u notariusza. Jestem nieszczęśliwy muszę żyć ze swarliwa baba wykorzystującą swoja władzę jaka daje jej znajomość mojej zbrodni i do tego muszę ją chronić. Kocham się z nią na fotelu kiedy pojawia się wiele jaszczurek i węży odganiam jaszczurki i w tym czasie staję się obserwatorem tej sceny jestem bezcielesnym duchem mającym na usługach olbrzymią kobrę. Wysyłam ją aby chroniła ich przed wężami - nie podoba mi się to ale obiecałem chronić tego faceta którym przed chwilą byłem.
Jestem białym emigrantem z polski mieszkającym na skraju murzyńskiej dzielnicy - nie jest to bezpieczne miejsce. Jestem sfrustrowany i czuję gniew na otaczającą mnie rzeczywistość. Muszę schodzić z drogi murzyńskim gangom, jestem zły na sytuacje ekonomiczną która zmusiła mnie do emigracji, jestem zły na amerykę, że jestem tu człowiekiem drugiej kategorii. Idę ulica widzę jakąś defiladę z okazji jakiejś rocznicy, słyszę patetyczne przemówienia o amerykańskiej wolności i inne tego typu bzdury - wkurza mnie to i dziele się swoimi uwagami z siostrą, która ku mojemu zdziwieniu szuka dobrych stron w ameryce. Idę do pracy. Pracuję w supermarkecie - sprzątam, układam towary - jestem tu popychadłem - wkurza mnie to. Sypiam na zapleczu. Nienawidzę wszystkich i chce się na nich odegrać. Odkrywam, że grasuje tu demon - zamiast ostrzec wszystkich ukrywam ten fakt i aranżuję sytuację w którym demon po kolei dopada wszystkich. Ten demon w snach jawi się jako śmierć i zabija we śnie. Wszyscy boją się czując, że dzieje się cos bardzo złego. Pierwszą ofiarą jest pracująca ze mną dziewczyna - nie zrobiła mi nic złego jednak nie mam żadnych skrupułów cieszy mnie kiedy umiera. W końcu zasypiam i demon przychodzi do mnie - nie boję się go ufny w swoją siłę. Demon mówi mnie, że wszyscy nie żyją i teraz kolej na mnie. Odpowiadam mu, że nie może mnie pokonać. On mówi tak było kiedyś, teraz kiedy uczyniłeś tyle zła nie masz prawa się bronić. Uświadamiam sobie, że ma rację poddaję się a jego koścista dłoń wciąga mnie w otchłań śmierci.
Jestem na pięknej leśnej polanie wszystko przeniknięte jest czystym białym światłem niedaleko widzę mała świątynię jest cudownie - uświadamiam sobie, że śnię - podziwiam otoczenie. Z pomiędzy drzew na białym wilku wyjeżdża odziana w biel dziewczyna trzymająca lancę. Rozpoznaję w niej dziewczynę którą zabiłem w poprzednim śnie - za nią pojawia się stary druid w białej szacie. Dziewczyna krzyczy: "Morderco nic ci nie zrobiłam a ty wydałeś mnie na pastwę demona zapłacisz teraz za moją śmierć" i rozpoczyna szarżę. Odpowiadam: Masz rację jestem winien i rozumiem swą zbrodnię. Nie chcę z tobą walczyć, kierując się gniewem i chęcią zemsty staniesz się równie zła jak ja. Moje słowa jednak nic nie znaczą dla opanowanej gniewem dziewczyny jest zaślepiona. Nie chcę jej skrzywdzić więc teleportuję się w inne miejsce polany i próbuję ja przekonać. Nic to nie daje a druid z dziewczyną coraz bardziej mnie osaczają. Nie mam dość mocy aby przenieść się w inny sen zostaję zmuszony do walki i niechcący doprowadzam do śmierci obojga - jest mi bardzo przykro.
Znowu pracuję w supermarkecie tym razem gdzieś nad wschodnia granicą są tez ze mną ludzie z amerykańskiego snu - wyglądają inaczej i są kimś innym, ale od razu rozpoznaję ich i wiem, że muszę jakoś spłacić swój dług. W tym sklepie robi się nielegalne interesy z mafią ukraińską pracują tu też na czarno Ukraińcy - układ jest taki, że Polaków nikt nie rusza, Ukraińcy są traktowani jak zwierzęta i za byle przewinienie czy podejrzenie są zabijani przez mafię. Właśnie taka egzekucja się szykuje. Postanawiam im pomóc mimo iż wiem iż prawdopodobnie zostaniemy przez to zabici. Pomagamy ofiarom ukrywamy je sami próbujemy uciekać. W końcu szef ukraińskiej mafii dopada nas na dachu i każe nam się poddać obiecując, że zastrzeli nas jak psy. Mówię do gościa co jest ze mną, że musimy umrzeć godnie walcząc do końca odpycham Ukraińca i skaczemy w dwie różne strony - kula zabija mnie w locie.
Jestem teraz duchem Ukrainiec idzie zadowolony ja obok niego słyszę jak myśli. Jest zadowolony ze swojej siły z tego, że mnie zabił i pokonał. Mówię do niego tak zabiłeś mnie, ale nie pokonałeś. Jesteś silnym zdecydowanym człowiekiem, ale źle wykorzystujesz swoje przymioty. Widzę, że on nawet nie zdaje sobie sprawy, że źle robi jest mi go szkoda. Postanawiam mu pomóc uświadamiając mu, że jest tez cos innego ważniejszego niż pieniądze i własna siła. Rozmawiam z jego podświadomością, aż zaczynam dostrzegać efekty, zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem i szukać dobrego sposobu wykorzystania swojej siły.
Jestem teraz gdzieś w średniowieczu trwa jakaś bitwa dostrzegam Ukraińca z poprzedniego snu wygląda zupełnie inaczej jest atamanem kozackim pełnym dumy robiącym to co uważa za słuszne i wzniosłe - znalazł swoje miejsce. Bitwa wre nasza strona przegrywa wojska cofają się w nieładzie pod naporem wrogów wiem, że aby odkupić swoje winy muszę to powstrzymać chociaż prawdopodobieństwo tego, że zostanę podczas tego zabity jest prawie 100%. Staję przed wycofującym się wojskiem i zaczynam organizować obronę wskazując skuteczną taktykę - jest ostro, ale utrzymujemy się w końcu kiedy wszyscy załapują o co chodzi przechodzimy do ofensywy. Nacierający orientują się, że teraz już po nich. Sam się dziwię, że przeżyłem, ale skoro tak to pędzę po posiłki. Natykam się na oddział szlachty - pytają mnie co z księżną. Jest bezpieczna - odpowiadam - natarcie zatrzymane przez czeskich tarczowników teraz nacierają w szyku. Szlachta wyraźnie się rozluźnia - czescy najemnicy to doskonałe wojsko więc nie musimy już martwić się o księżnę - poprowadzimy nasze oddziały okrążając przeciwników z drugiej strony.
Jadę z oddziałem szlachty przez czeskie ziemie, patrzymy na zorganizowanych czeskich mieszczan - szlachcic mówi ze smutkiem - To dobrzy żołnierze i wspaniale się biją niestety to protestancy fanatycy i wcześniej czy później będziemy musieli ich zetrzeć inaczej doprowadza wszystko do zguby - to bardzo smutne.